PODGLĄD ATOMU
     
 

Poznajemy baśń pt. „Kwiat paproci”

Kwiat paproci

(na podstawie baśni Józefa Ignacego Kraszewskiego)

Od wieków wiadomo, że w noc Świętego Jana, która najkrótsza jest w całym roku, kwitnie paproć, a kto jej kwiat znajdzie, urwie i schowa, ten wielkie szczęście mieć będzie. Noc ta jest tylko jedna w roku, niezmiernie krótka, i paproć w każdym lesie tylko jedna zakwita, a to w takim zakątku, tak ukryta, że wielkiego trzeba szczęścia, aby na nią trafić. Ci, co się na cudach znają, mówią, że droga do kwiatu bardzo jest trudna i niebezpieczna, że różne strachy przeszkadzają, bronią, nie dopuszczają i nadzwyczajnej odwagi potrzeba, aby zdobyć ten kwiat. Kwiat ten rozpoznać trudno, bo jest maleńki, brzydki, niepozorny, a dopiero urwany przemienia się w cudownej piękności kielich. W noc świętojańską kwitnie krótko, póki kur nie zapieje, a kto go zerwie, ten będzie miał, co zechce. Tak ludzie bają, a w każdej baśni jest ziarenko prawdy.

Pewnego czasu był sobie chłopak, któremu na imię było Jacuś. We wsi przezywali go ciekawym, że zawsze szperał, szukał, słuchał.

Trafiło się raz, że gdy wieczorem przy ogniu siedzieli, baba, która wszystko wiedziała, zaczęła opowiadać o tym kwiecie paproci. Opowiadała tak, jakby go sama widziała. Gdy skończyła. Jacuś powiedział sobie:
– Niech się dzieje, co chce, a ja kwiat ten muszę znaleźć. Znajdę go, bo człowiek, kiedy chce mocno, zawsze w końcu postawi na swoim.

Przez kilka miesięcy o niczym nie myślał, tylko o tym.

Wreszcie nastała noc, na którą tak czekał. Jacuś włożył białą koszulę i wyruszył do lasu.

W lesie wszystko było jakieś inne niż za dnia. Pnie drzew zrobiły się ogromnie duże. Ciemno było, choć oko wykol, a wśród tych ciemności coraz to świeciła para oczu jakichś patrzących na niego, jakby go zjeść chciały, mieniących się żółto, zielono, czerwono, biało – i nagle gasnących. Ale Jacuś się ich nie uląkł. Wiedział, że one go tylko nastraszyć chciały i pomrukiwał, że to strachy na Lachy!

Po chwili napotkał moczary i błota. Musiał skakać z jednej kępy trawy na drugą, żeby w nich nie utonąć. A kiedy spoglądał za siebie, kępy wyglądały z błota jak ludzkie głowy. Wtem zauważył ogromny krzak paproci wielki jak dąb, a na jednym jego liściu świecił się niczym brylant, kwiatuszek. Pięć w nim było listków złotych, w środku zaś oko śmiejące się, obracające ciągle jak młyńskie koło. Jacusiowi serce zabiło, rękę wyciągnął i już miał schwycić kwiat, gdy nagle – kur zapiał. Kwiatek otworzył wielkie oko, błysnął nim – i zgasnął. Śmiechy rozległy się dokoła, ale czy to liście szemrały, czy się coś śmiało, czy żaby skrzeczały, tego Jacuś nie wiedział, bo zaszumiało mu w głowie i upadł na ziemię.

Przez cały rok tylko o tym dumał, ale nikomu nic nie mówił. Za rok znowu koszulę włożył białą – i gdy inni do ognisk poszli, on ruszył w las.

Myślał, że znowu będzie musiał przedzierać się jak za pierwszym razem, ale ten sam las i ta sama droga zrobiły się zupełnie inne. Wysmukłe sosny i dęby stały porozstawiane szeroko na gołym polu, Od jednego drzewa do drugiego było bardzo daleko. Pomiędzy drzewami rosło wiele paproci. Z początku było ich po kostki, potem po kolana, po pas, po szyję – i utonął w nich w końcu, bo go przerosły… Wydawało mu się, że szedł rok cały. Kwiatu nigdzie nie było. Nie zawrócił jednak i szedł dalej.

Aż patrzy, świeci z dala kwiatek, pięć listków złotych dokoła, a w środku oko obraca się jak młyn. Jacuś podbiegł, rękę wyciągnął, znowu kur zapiał i znikło widzenie. Ale już teraz nie padł ani nie omdlał, tylko siadł na kamieniu. Z początku chciał się rozpłakać, potem gniew poczuł i wzburzyło się w nim wszystko.

– Do trzech razy sztuka! – zawołał. A że czuł się zmęczony, położył się na mchu i zasnął.
Przyśnił mu się kwiatek o pięciu listkach, z oczkiem pośrodku.
– A co? Masz już dosyć, – mówi do niego – będziesz ty mnie prześladował?
– Co raz powiedziałem, to się musi stać – mruknął Jacuś.



Przez cały rok, nic nie mówiąc nikomu, myślał ciągle, jak kwiat dostać.

Po roku znowu koszulę wdział białą i pobiegł do lasu.

Tym razem las był taki jak zawsze, nic się już w nim nie zmieniło. Ścieżki i drzewa były znajome, a paproci nigdzie ani na lekarstwo. Ale lżej mu było znajomymi ścieżkami iść w gąszcze, gdzie pamiętał, że paprocie rosły… Znalazł je, ale kwiatu nigdzie ani śladu. Po jednej łaziły robaki, na drugiej spały gąsienice. Już miał Jacuś z rozpaczy porzucić szukanie, gdy tuż pod nogami zobaczył kwiatek, pięć listków miał złotych, a w środku oko świecące. Wyciągnął rękę i pochwycił go. Zapiekło go jak ogniem, ale nie puścił kwiatka, trzymał go mocno. Kwiat w oczach rosnąć zaczął, a taki był jasny, że Jacuś musiał powieki przymykać, bo go oślepiał. Wtem głos się odezwał do niego:

– Wziąłeś mnie na szczęście, ale pamiętaj, że kto mnie ma, ten może mieć wszystko, co chce, tylko z nikim swoim szczęściem dzielić mu się nie wolno.

Jacusiowi tak się w głowie z wielkiej radości zaćmiło, że niewiele na ten głos zważał.
„Co mi tam! – rzekł w duchu – byle mnie na świecie było dobrze …”

Z czapką na bakier, podśpiewując, powracał do domu. Droga przed nim świeciła jak pas srebrny, drzewa ustępowały, krzaki się odchylały, kwiaty kłaniały mu się do ziemi, stąpał z podniesioną głową i myślał, czego ma zażądać. Zachciało mu się najpierw pałacu, wioski ogromnej, służby licznej. Ledwie o tym pomyślał, znalazł się na skraju lasu, ale w okolicy zupełnie mu nieznanej. Spojrzawszy do lustra, poznać się nie mógł. Ubrany był w najdroższy strój, buty miał ze złotymi podkówkami, koszulę z najcieńszego płótna. Obok niego stał powóz, sześć koni białych, służba – kamerdyner podał mu rękę i kłaniając się, usadził go w karecie. Jacuś nie wątpił, że do pałacu go wiozą. W mgnieniu oka powóz był pod gankiem, na którym czekała liczna służba. Tylko nie było nikogo znajomego, żadnego przyjaciela, wszystkie twarze nieznane, jakby przestraszone. Miał za to na co patrzeć, wszedłszy do środka… Co to był za przepych i jaki dostatek! Tylko ptasiego mleka brakowało.

– No! Będę teraz używał! – rzekł Jacuś i poszedł spać.

Nie wiedział, ile godzin przeleżał. Obudził się, gdy mu się strasznie jeść zachciało. Stół był zastawiony, gotowy i taki niezwykły, że co Jacuś pomyślał, to mu się na półmisku samo pokazywało.

Po śniadaniu poszedł do ogrodu. Otaczał go świat zupełnie mu obcy, inny, piękny, wspaniały, ale nie jego. Jakoś mu zaczynało być markotno. Gdy się jednak ludzie zbiegać zaczęli, kłaniać mu nisko i spełniać wszystko, czego tylko zażądał – Jacuś o wsi rodzinnej, o chacie i rodzicach zapomniał.

Nazajutrz zaprowadzono go do skarbca, gdzie stosami leżało złoto, srebro i diamenty.

Pomyślał sobie Jacuś: „Gdybym to ja mógł jedną garść posłać ojcu i mamusi, braciom i siostrom”.
„Mój miły Boże! – rzekł sobie w duchu – A dlaczego mam się o kogoś troszczyć albo koniecznie pomagać; czy to oni rozumu i rąk nie mają? Niechaj każdy sobie idzie i szuka kwiatu”.

I tak żył sobie Jacuś dalej. Budował wciąż nowe pałace, ogród przerabiał, konie siwe zmieniał na kasztanowate, a kare na bułane, posprowadzał dziwy z końca świata, stroił się w złoto i drogie kamienie, do stołu mu przywozili przysmaki zza morza, aż w końcu sprzykrzyło się to wszystko.

Najgorzej, że nie miał co robić, bo mu nie wypadało ani siekiery wziąć, ani grabi. Nudzić się poczynał wściekle, a na to innej rady nie znał, tylko ludzi męczyć.

Upłynął tak rok jeden i drugi – miał wszystko, czego dusza zapragnęła, a szczęście to mu się wydawało czasem tak głupie, że mu życie brzydło. Najbardziej go gnębiła tęsknota do swojej wioski, do chaty i rodziców.

Pewnego dnia postanowił tam pojechać. Gdy zatrzymał się przed znanym mu dobrze podwórkiem, o mało się nie rozpłakał. Wszystko to było takie jak przed kilku laty, ale postarzałe, a po tych wspaniałościach, do których nawykł, jeszcze mu się nędzniejszym wydawało.

Jacuś wysiadł z powozu. Pierwszy przywitał go w podwórku stary Burek, jeszcze chudszy niż niegdyś, z sierścią najeżoną. Szczekał na niego zajadle i go nie poznawał. W progu chaty stała matka, ale i ona go nie poznawała. Jacusiowi serce zabiło wzruszeniem wielkim.

– Mamusiu – zawołał – to ja, wasz Jacek!

Na głos ten drgnęła staruszka i potrząsnęła głową.

– Jacuś? Wolne żarty, jaśnie panie! Tamtego już na świecie nie ma. Gdyby żył, toby przez lat tyle do biednych rodziców się zgłosił, a gdyby jak wy we wszystko opływał, z głodu nie dałby im umrzeć. Jacuś miał serce poczciwe i nie chciałby szczęścia, którym by się nie mógł podzielić.

Zawstydził się mocno Jacuś, oczy spuścił. Kieszenie miał pełne złota, ale co ręką sięgnął, żeby go garść rzucić w fartuch matce, to strach go brał, że wszystko utraci. I stał tak, upokorzony, zawstydzony, a matka na niego spoglądała.

Po chwili z chaty wyszli rodzeństwo i ojciec. Jacusiowi serce zmiękło, ale jak spojrzał na swój powóz, konie, ludzi, jak pomyślał o pałacu, znowu stwardniało – i poczuł, że kwiat paproci leżał na nim jak pancerz żelazny. Odwrócił się od starej matki, nie mówiąc słowa, nie patrząc i wolnym krokiem odszedł, słysząc tylko za sobą wściekle ujadającego Burka.

Siadł do powozu i kazał woźnicy jechać z powrotem do swojego raju. Ale słowa starej matki brzmiały mu w uszach jak przekleństwo. Powróciwszy do pałacu, kazał kapeli grać, tańcować, zastawiać stoły – upił się nawet, ale to nie pomogło.

Przez cały rok w sercu jakby kamień dźwigał.

Nie mógł w końcu wytrzymać, po roku znowu pojechał do wsi swojej i chaty.

Wszystko było jak dawniej tylko jeszcze biedniejsze: dach, drabina, wrota i Burek z sierścią najeżoną – ale matka nie wyszła z chałupy. W progu pokazał się najmłodszy brat, Maciek.

– A matka gdzie? – zapytał przybyły.
– Leży chora.
– A tatuś?
– Umarł.

Wszedł Jacuś do chaty.

Stara matka leżała w kątku na łóżku. Podszedł do niej Jacuś, popatrzyła na niego, nie poznała go. Mówić jej trudno było, a on o nic pytać nie śmiał. Serce mu się krajało. Już sięgał do kieszeni, aby złotem sypnąć na ławę – ale dłoń mu się ścisnęła, strach go paskudny ogarnął, że własne szczęście utraci. Niegodziwy Jacuś począł mędrkować.

– Starej już się niewiele na świecie należy, a ja jestem młody. Ona się długo męczyć nie będzie, a przede mną życie, świat, panowanie.

I wyrwał się z chaty do powozu, do pałacu, ale przybywszy tu, zamknął się i płakał. Pod żelaznym pancerzem na piersi, który włożył na niego kwiat paproci, związane i skrępowane budziło się sumienie i gryzło mu serce. Więc kazał kapeli grać i pić zaczął, aby zagłuszyć to sumienie. Nic nie pomagało. W uszach ponad wszystkie wrzaski brzmiało: „Nie ma szczęścia dla człowieka, jeżeli się nim z drugim podzielić nie może!”

Rok nie upłynął, aż Jacuś wysechł jak szczapa, wyżółkł jak wosk. W końcu po kolejnej nocy bezsennej, nakładłszy złota w kieszenie, kazał się wieźć do chaty. Postanowił, że choćby miał wszystko stracić, to matkę i rodzeństwo poratuje.

– Niech się dzieje, co chce! – rzekł. – Dłużej tak żyć nie mogę.

Znowu stanęły konie przed chatą.

Wszystko tu było jak przedtem, ale w progu chaty żywej duszy nie było. Jacuś pobiegł do drzwi, zajrzał przez okno – chata była pusta. Wtem żebrak, stojący u płota, zawołał:

– Czego tam szukacie, jasny panie? Chata pusta, wszyscy umarli z biedy, z głodu i choroby.

Stanął jak skamieniały ów szczęśliwiec w progu. „Z mojej winy zginęli – rzekł w duchu – niechże i ja zginę!” Ledwie to rzekł, ziemia się otworzyła i zniknął Jacuś – a z nim nieszczęsny kwiat paproci, którego dziś już na próżno szukać po świecie.

Opracowała: Agnieszka Suchowierska


Tytuł: Poznajemy baśń pt. „Kwiat paproci”
Opis skrócony: Przeczytamy polską baśń pt. „Kwiat paproci”.
Autor(rzy): Agnieszka Suchowierska
Hasła treści baśń, Kwiat paproci, Józef Ignacy Kraszewski, tekst
Uwagi metodyczne
Szacowany MINIMALNY czas na realizację treści atomu (w minutach) 45
Szacowany MAKSYMALNY czas na realizację treści atomu (w minutach) 60

 
Materiały udostępniane za pomocą Serwisu można wykorzystywać zgodnie z licencją Creative Commons Uznanie autorstwa-Na tych samych warunkach 3.0 Polska,
z wyjątkiem materiałów, które zostały wyraźnie oznaczone jako nieobjęte postanowieniami tej licencji.
Strona współfinansowana przez Unię Europejską w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego z projektu: „Opracowanie i pilotażowe wdrożenie innowacyjnych programów nauczania – zgodnych z polską podstawą programową kształcenia ogólnego – przeznaczonych dla uczniów – dzieci obywateli polskich za granicą”.
Deklaracja dostępnosci